W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie stosujemy pliki cookies. Korzystanie z serwisu lublin.eu oznacza, że będą one zamieszczane w Twoim urządzeniu. W każdym momencie możesz dokonać zmiany ustawień Twojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w Polityce prywatności.
Tybet: trylogia buddyjska
Data rozpoczęcia 2008-01-04
Godzina rozpoczęcia 17:00
Miejsce ACK "Chatka Żaka", ul. Radziszewskiego 16
Kategoria Projekcja filmowa

Tybet: trylogia buddyjska
Anglia 1979/2005 (134 min)
reż. Graham Coleman
scen. Graham Coleman
zdj. David Lascelles
Będą miały miejsce dwie projekcje - o godz. 17 i 19.30

OPIS
Mistyczny, niezwykły dokument uznawany za arcydzieło i najlepszy film o buddyzmie tybetańskim. Ukazuje ciągłość starożytnej kultury Tybetu. Złożony z trzech części - od portretu Dalajlamy, duchowego i świeckiego przywódcy Tybetańczyków, do ukazania mistycznego świata życia klasztornego - zabiera widza w intymną podróż głęboko do serca kultury buddyjskiej. Zrealizowany w Nepalu i Indiach stwarza niepowtarzalną okazję do przyjrzenia się zdumiewającej sile przetrwania tej starożytnej kultury religijnej.
W 1977, kiedy film powstał, zwyczaje i sposób życia Tybetańczyków nie różniły się od tych pielęgnowanych przez ich przodków, a Dalajlama był mało znany w świecie.

RECENZJA
Przeciw banałowi. "Tybet: Trylogia buddyjska"
"Tybet: Trylogia buddyjska" Grahama Colemana jest głosem przeciwko banałowi, który zatruwa kulturę. To film trudny w odbiorze, ale mówiący o buddyzmie bez uproszczeń, w sposób szczery i bezkompromisowy - pisze w swojej recenzji w Stopklatce Jakub Socha. Po ogromnym zainteresowaniu tą opowieścią w czasie tegorocznego Festiwalu Filmy Świata ale kino!, od dziś film pokazywany jest w wybranych kinach w naszym kraju.

To film legenda. Pierwszy raz w kinach pojawił się w 1979 roku. Choć jego pokazy zostały przez dystrybutorów rozłożone na dwa dni (1 i 3 część pokazywano jednego dnia, 2 część drugiego), co było niezgodne z zamysłem twórców, to i tak zachwycił krytykę i publiczność. Dziś, zremasterowany i przemontowany (po to by można go było zobaczyć za jednym razem), wraca po raz kolejny na ekrany, i znów cieszy się dużą popularności.

Dzisiejszy człowiek poszukuje społeczeństw i wierzeń, które utwierdzały by go w nieruchomym trwaniu. Ludzie żyją w zawieszeniu, odwracają się plecami do świata, i nie stawiają mu żadnych wymagań, nadziei szukają w braku nadziei. Stąd pewnie wzięła się fascynacja filozofią wschodu, fascynacja buddyzmem. Tyle, że dopasowana do wymogów kultury masowej, fascynacja ta instrumentalizuje religie i wmawia, że człowiek wschodu potrafi obyć się bez podmiotowości, bez sensu i bez logiki. Tak rozumiany buddyzm niosąc przesłanie: "bądźcie szczęśliwi, mili, niech wam się wiedzie", staje się namiastką religii. A przecież w religii, jak przekonuje Adam Szostkiewicz w eseju "Przebudzony", "nie chodzi o satysfakcję osobistą, o szczęście, tylko o zbawienie. W jej centrum znajduje się Bóg, a nie człowiek".

Coleman jest świadomy tych zagrożeń, wie, że temat "Tybet i buddyzm" łatwo strywializować, dlatego stopniowo i z rozwagą wprowadza widza w egzotyczny świat. W pierwszej części, "Dalajlama, zakony i lud", przedstawia zwykły dzień buddyjskiego mnicha: filozoficzną dysputę, w której mistrz uczy swoich podopiecznych precyzji wywodu, wspólne modlitwy, medytację. Potem pojawia się Dalajlama, spokojny i uśmiechnięty wypełnia powierzone mu obowiązki: błogosławi ludzi, noworodkom nadaje imiona, a na zakończenie zabiera głos podczas uroczystości upamiętniającej inwazję Chin na Tybet. W kolejnej części "Przekazywanie owocu prawdy" reżyser porzuca obserwację rytmu dni na rzecz starożytnego rytuału, nazywanego Pięknym Klejnotem, który ma wygnać krzywdy ze świata. Rytm dnia ustępuje miejsca czasowi sakralnemu, pełnemu mistycyzmu i symboli. Ostania część filmu "Pola zmysłów" łączy rytm życia z rytmem umierania, rozmodlonych mnichów i zapracowanych rolników - mnisi opuszczają klasztor, żeby odprawić modły nad umierającym mężczyzną, które kończą się rytualnym spaleniem ciała na stosie - znakiem nowego życia.

W umieszczonych na stronie internetowej filmu informacjach reżyser przyznaje się, do inspiracji twórczością ikon filmu dokumentalnego Fredericka Wisemana i Roberta Flahertego. Te inspiracje widać w "Trylogii" wyraźnie. Z Flahertego Coleman wziął skupienie uwagi na przedmiotach i obrzędach, etnograficzne zacięcie, natomiast z Wisemana nieśpieszny rytm filmu, i przekonanie, że każda czynność powinna mieć czas, by móc wybrzmieć. Efektem połączenia dwóch wielkich dokumentalnych szkół jest esej o kulturowej inności, o potrzebie sacrum. Jest to równocześnie opowieść o ludziach zadomowionych w sobie i w czasie, żyjących rytmem miarowym i naturalnym. Ich siłą jest tradycja, a sensem poszukiwanie dróg zbawienia.

Niektórzy zaczynają mówić o "Tybecie: trylogii buddyjskiej" jak o drugiej "Wielkiej ciszy". Niesłusznie. Tamten film, choć rozgrywający się w ascetycznej scenerii, był dziełem monumentalnym, zbiorem kilku pięknie zakomponowanych kadrów, w których reżyser chciał uchwycić piękno idei zawierzenia życia Bogu. Coleman ma chyba mniejsze ambicje (a może po prostu więcej pokory), nie próbuje uchwycić kamerą uobecniającego się Absolutu, chce jedynie oddać możliwie najpełniej zupełnie inny świat, ale ten tu, na ziemi. W jego filmie jest brud, kurz, są zmęczone i spocone twarze mnichów. Są ludzie, a nie byty astralne, i może dlatego, mimo, że bariera kulturowa jest zdecydowanie większa niż w "Wielkiej ciszy", ogląda się go z większą ciekawością.

"Tybet: trylogia buddyjska" Grahama Colemana jest głosem przeciwko banałowi, który zatruwa kulturę. To film trudny w odbiorze, ale mówiący o buddyzmie bez uproszczeń, w sposób szczery i bezkompromisowy. Kto wybierze się w tą ponad dwugodzinną podróż po Tybecie i religii buddyjskiej może zostać przebudzony z ignorancji. Nie przypadkowo przecież Budda to ten, który doznał przebudzenia.

Tym wszystkim zaś, którzy po wyjściu z kina będą chcieli mnie uśmiercić, za to, że poleciłem im film Colemana, chciałbym przypomnieć słowa buddyjskiego mistrza, który kończąc medytację mówił do swoich uczniów - podziękujmy Buddzie za wszystko, co nas tutaj spotkało, bo jeśli nie doznaliśmy wielkiego oświecenia, przebudzenia, to może doznaliśmy małego, a jeśli nie doznaliśmy małego, to nie zachorowaliśmy, a jeśli zachorowaliśmy to przynajmniej nie umarliśmy.

Jakub Socha, www.stopklatka.pl

CreArt. Sieć miast na rzecz twórczości artystycznej