Marcin Wroński (ur. 1972) – pisarz i redaktor. W latach 90. związany z nurtem trzeciego obiegu, napisał wówczas m.in. zbiór opowiadań Udo Pani Nocy (1992) i powieść pijacko-przygodową Obsesyjny motyw babiego lata (1994), prowadził kabaret oraz autorską audycję radiową Fikcja o północy. Przez prawie 10 lat pracował w wydawnictwie dla dzieci, w którym redagował, adaptował i pisał książki dla najmłodszych. Zbiór opowiadań fantasy Tfu, pluje Chlu! (2005) i powieść Wąż Marlo (2006) były nominowane do tytułu Książka roku w portalu Wirtualna Polska. Zdeklarowany lublinianin, interesują go zwłaszcza wielokulturowe dzieje rodzinnego miasta od XIX w. do czasów międzywojennych. Dał temu wyraz w w serii kryminałów retro o komisarzu Maciejewskim: w "Morderstwie pod cenzurą" (wyd. 2007, książka nominowana do Nagrody Wielkiego Kalibru w 2008) oraz w Kinie „Venus” (wyd. 2008, książka zgłoszona do Paszportu „Polityki” w 2008 i nominowana do Nagrody Wielkiego Kalibru w 2009). W 2011 roku ukazała się trzecia, tym razem wojenna i okupacyjna powieść z cyklu o lubelskim śledczym, "A na imię jej będzie Aniela" (nominowana do Nagrody Wielkiego Kalibru w 2012), rok później kolejna, "Skrzydlata trumna" (Nagroda Wielkiego Kalibru Czytelników 2013), zaś w 2013 roku "Pogrom w przyszły wtorek" (Nagroda Wielkiego Kalibru, Nagroda Wielkiego Kalibru Czytelników oraz nagroda na festiwalu „Kryminalna Piła” w 2014), kryminał retro tym razem w całości rozgrywający się w czasach tuż po II wojnie światowej. W kolejnym roku ukazała się "Haiti", szósta powieść kryminalna o komisarzu Maciejewskim. Po niej w serii ukazały się trzy tytuły: "Kwestja krwi" (nominowana do Nagrody Wielkiego Kalibru w 2015), "Portret wisielca" i jako ostatnia w cyklu z komisarzem Maciejewskim - "Czas Herkulesów".
Za wkład Komisarza Maciejewskiego w budowanie wizerunku miasta w 2009 roku regionalne media przyznały autorowi honorowy tytuł Bene Meritus Terrae Lublinensi (Dobrze Zasłużony dla Ziemi Lubelskiej), a w 2012 roku, podczas uroczystej premiery Skrzydlatej trumny, otrzymał Medal Prezydenta Miasta Lublina. Za tę samą książkę w 2013 przyznano autorowi Nagrodę Artystyczną Miasta Lublina za rok 2012. M. Wroński jest również autorem Officium Secretum. Psa Pańskiego, thrillera polityczno-kościelnego o o. drze Marku Glińskim OP (nominowany do Nagrody Wielkiego Kalibru w 2011).
oficjalna strona autora www.marcinwronski.art.pl
Ostatnia powieść w cyklu z komisarzem Maciejewskim!
Nie każdy awans cieszy. Jako oficer inspekcyjny komisarz Maciejewski czuje się niczym carski rewizor i grzęźnie w papierkowej robocie. Gdy w czasie jego kontroli w Chełmie dochodzi do zabójstwa młodego zapaśnika, komisarz angażuje się w sprawę. Okazuje się bowiem, że w wielokulturowym, gwałtownie rozwijającym się mieście osiadło kilku dawnych zawodników, którzy kiedyś w oczach małego Zygi równi byli Herkulesowi. Maciejewski musi oddzielić dawne sympatie od faktów.
W 2 poł. lat 30. lubelską jesziwą wstrząsa bunt młodzieży. Wysłany na miejsce komisarz Maciejewski znajduje w mykwie ciało studenta. Mimo dramatycznych okoliczności wszystko wskazuje na samobójstwo, zwłaszcza że młody człowiek miał osobiste powody do desperacji. Gdy jednak na terenie Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego wiesza się polski student, sprawa staje się coraz bardziej niejasna. Obaj zmarli figurowali w aktach policyjnych – młody Żyd jako ofiara antysemickiej napaści, młody Polak jako jeden z chuliganów, którzy go pobili. Że władze obu uczelni starają się wyciszyć sprawę, to ani trochę nie dziwi Maciejewskiego, lecz co mają do ukrycia profesorowie, u których obaj studenci byli nieoficjalnymi asystentami?
Ósma powieść z cyklu o komisarzu Maciejewskim to kryminał retro z wątkiem uniwersyteckim. Śledztwo dociera do granicy wyznaczonej kodeksem, ale pod nią jest drugie dno prawdy i ludzkich ambicji.
Ktoś ją kochał, ktoś ją zdradził, ktoś ją uprowadził...
Rok 1926, malaryczny, brudny Zamość. Zostaje zgłoszone zaginięcie Anny Wołkońskiej, panny z ziemiańskiego rodu, uczennicy miejscowego gimnazjum. Młody, marzący o karierze aspirant Zyga Maciejewski prowadzi swoje pierwsze samodzielne śledztwo. „Sprawa jest delikatna i pan ją delikatnie zamknie, bo nie lubię zajmować się bzdurami”, słyszy od przełożonego.
Nie ma dziewczyny, nie ma również zwłok. Jednak Maciejewski nie rezygnuje, chociaż w trakcie śledztwa spotyka się z szykanami, zostaje pobity, a jego kariera zawisa na włosku. Jak przystało na bohatera czarnego kryminału, tropi ślad po śladzie i w końcu rozwiązuje zagadkę zaginionej gimnazjalistki. A przynajmniej tak mu się wydaje…
Najnowsza powieść Marcina Wrońskiego, laureata Nagrody Wielkiego Kalibru i dwukrotnego laureata Nagrody Wielkiego Kalibru Czytelników, to wyborny czarny kryminał z romansem w tle i z mistrzowsko skonstruowaną fabułą, która zaskakuje do samego końca.
Akcja powieści toczy się w dwu planach: w 1938 roku i trzynaście lat później, w ponurych czasach stalinowskich. W lipcową przedwojenną niedzielę Zyga Maciejewski zostaje poinformowany przez swego podwładnego, że podczas II Krajowej Wystawy Koni Remontowych w stajennym boksie znaleziono ciało mężczyzny. Twarz ofiary jest zmasakrowana, jak gdyby denat został kopnięty przez konia. A klacz o imieniu Haiti istotnie ma ślady krwi na podkowie.
Wokół tego zdarzenia wybucha zamieszanie, sprawą zainteresowanych jest mnóstwo wysoko postawionych osób, w tym książę Światopełk-Czetwertyński, właściciel konia. Czy ma rację stary lubelski doliniarz, doradzający komisarzowi, że śmierć NN to skutek wyrafinowanej zemsty?
Po wielu latach, wiosną 1951 r., Maciejewski nie jest już policjantem. Niechlujny i zapuszczony pracuje jako dozorca i zajmuje się starą klaczą Haiti, która zostanie posłana do rzeźni. Przedwojenna przeszłość niespodziewanie powraca, odzywa się bliskim echem.
Rok 1945 rok, Lublin pod rządami komunistów. Miasto zmienione nie do poznania, pełne spekulantów i bandytów. Lejb Waserterger, ocalony z obozu śmierci, został zabity we własnym mieszkaniu przez nieznanych sprawców.
Władze są zaniepokojone, bo w Lublinie krążą plotki o mającym nastąpić pogromie Żydów. Chcąc mu zapobiec, ubecja szantażem nakłania do współpracy Zygę Maciejewskiego, który od roku siedzi w więzieniu, aresztowany za rzekomą kolaborację z hitlerowcami.
Komisarz wychodzi na wolność i trafia w środek piekła. Nową władzę trudno odróżnić od bandytów, a ludzki strach i zniechęcenie łatwo przeradzają się we wściekłą agresję. Zyga rozpoczyna nietypowe dochodzenie i trafia na trop szmalcowników, którzy w czasie wojny wydawali Żydów…
Nagroda Wielkiego Kalibru, Nagroda Wielkiego Kalibru Czytelników i Nagroda Kryminalnej Piły w 2014
Jest 1936 rok, nocny stróż w Lubelskiej Wytwórni Samolotów Feliks Susek odbiera sobie życie na służbie. Jak donosi „Express Lubelski i Wołyński", powodem desperackiego kroku jest nieodwzajemniona miłość denata do ponętnej krawcowej. Kiedy sprawa ma zostać umorzona, komisarz Maciejewski odkrywa, że ciało w trumnie nie należy do samobójcy. Rozpoczyna się mozolne śledztwo, które łączy pozornie niepowiązane ze sobą zdarzenia i postaci, a temperatura rośnie z każdą minutą. Czy policjantowi uda się połączyć wątki i rozwikłać mrożącą krew w żyłach tajemnicę? Na niektóre odpowiedzi będzie musiał zaczekać kilka lat, kiedy w 1945 roku w celi lubelskiego więzienia spotka ducha z przeszłości. Fałszywi świadkowie, handlarze narkotyków, kłopotliwe znajomości - Lublin Wrońskiego to istne Sin City na słowiańską nutę. Komisarz Zygmunt Maciejewski będzie zmuszony nie tylko wniknąć w mroczną tkankę miasta, ale także zmierzyć się z własnym nałogiem, bólem i pożądaniem. W tle akompaniuje mu słynna berlińska śpiewaczka, Mathi Lirhen i złowrogie odgłosy nocnych ulic.
Nagroda Wielkiego Kalibru Czytelników i Nagroda Artystyczna Miasta Lublina w 2013
W Lublinie na początku września 1938 roku policja znajduje zwłoki młodej służącej. Przed zamordowaniem zgwałcono ją, zostawiając na ciele dziwną wydzielinę. Równo rok później, kiedy miasto atakują wojska hitlerowskie, w podobny sposób ginie inna kobieta. Niewyjaśniona zbrodnia nie daje spokoju komisarzowi Zygmuntowi Maciejewskiemu. Żeby móc zbadać sprawę, wstępuje w szeregi niemieckiej policji. Polskie podziemie uznaje go za zdrajcę, więc Maciejewski musi działać ze zdwojoną ostrożnością. Zwłaszcza że ostatnie morderstwo nie oznacza końca tej serii…Bombardowania, hitlerowcy, getto i obóz koncentracyjny na rogatkach – to wojenny krajobraz Lublina. Mimo wszystko miasto podskórnie tętni rozrywką i erotyką. Na posterunku pozostaje komisarz Maciejewski. Sprawiedliwości szuka nawet w czasach, w których zbrodnia jest na porządku dziennym. A na imię jej będzie Aniela, trzecia i najmroczniejsza powieść z retrokryminalnego cyklu Marcina Wrońskiego, zaskakuje więc i poraża. Koniec przedwojennego Lublina i zagłada Żydów zostały w niej przejmująco odmalowane i stanowią bardzo ważny element fabuły.
To ostatnia niedzie… To ostatnia niedzie… To ostatnia niedzie… – śpiewał w kółko Mieczysław Fogg, choć niezdarta poprzedniego wieczoru kartka z kalendarza pokazywała co innego: czwartek 8 września 1938 roku, imieniny Adama, Adriana i Adrianny, Marii, Serafiny oraz Teofila.
Przodownika Prokopczuka korciło, by zerknąć na nazwę wydawcy, jednak nie śmiał dotknąć kartki, na której dostrzegł krwawy, rozmazany ślad palca. Imiona zawsze go ciekawiły, niestety większość kalendarzy, jak choćby ten kupiony przez jego żonę, na każdy dzień serwowała ledwie trzech świętych. Tutaj uhonorowano aż sześciu.
A jeszcze przed kwadransem zapowiadało się na całkiem banalną interwencję!
– To jest nie do wytrzymania, panie, nie do wytrzymania! – Wykrzykiwał pulchny staruszek w powycieranej bonżurce, który sprowadził do kamienicy przy Zielnej policjantów z IV Komisariatu. – Ja mam, panie, słabe serce, żona zupełnie zszargane nerwy, a ta latawica, panie, całą noc gra na gramofonie! Można pukać w ścianę, stukać, panie, szczotką, a ta nic sobie nie robi. Niech władza ją nauczy, bo to nie można tak, nie! – Staruszek zaniósł się chrapliwym kaszlem i splunął w chusteczkę. Grubym paluchem popukał w futrynę, z której zaczynała schodzić beżowa farba.
Prokopczuk odwrócił się i powiódł groźnym wzrokiem po obojętnej twarzy dozorcy oraz młodego posterunkowego Orczaka, który co chwila przymykał czerwone z niewyspania oczy. A potem zapukał dwa razy i nacisnął na klamkę. Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem, Fogg zaśpiewał głośniej, zaś Prokopczukowi od razu wpadł w oczy ów zakrwawiony kalendarz wiszący na otwartych drzwiach kuchni.
– Proszę nie wchodzić! – Rozkazał obu mężczyznom pchającym się do mieszkania. – Orczak, przypilnujcie!
„Tę latawicę” znalazł na sofie w salonie. Półleżała z biodrami wysuniętymi do przodu i zadartą spódnicą przykrywającą nieco strzępy bluzki. Szkliste oczy martwej dziewczyny patrzyły na gramofon. Różowe majtki i jedna z pończoch walały się na podłodze.
– To ostatnia niedzie… To ostatnia niedzie… – nadal upierał się Fogg. Fogg Mieczysław, sławny jednak nie z miecza, a ze swych tang. Jako świadek morderstwa nieprzydatny.
Przodownik Prokopczuk, upewniwszy się, że pasek pod brodą leży dość urzędowo, wyszedł na korytarz. Posterunkowy odkleił się od ściany i poprawił czapkę. Dozorcy już nie było, tylko parę stopni niżej sąsiad sapał nerwowo, co chwila teatralnie zatykając sobie uszy.
– Orczak, mamy zabójstwo. Wrócicie na komisariat i zawiadomicie natychmiast Wydział Śledczy – polecił Prokopczuk.
– Panie władzo – jęknął staruszek w bonżurce – ja rozumiem, morderstwo nie fatałaszka, ale nie można by wyłączyć tego przeklętego gramofonu?
Aniela Biernacka, lat dwadzieścia dwa, służąca – wskazał denatkę wywiadowca Tadeusz Zielny. Rękaw jego dwurzędowej marynarki podjechał nieco do góry, eksponując złotą spinkę i mankiet już niekoniecznie śnieżnobiałej koszuli.
– Na dywanie coś było? – zapytał komisarz Zygmunt Maciejewski, przyglądając się czerwono-zielonemu motywowi na brzegach tkaniny. Co drugi kwiat miał rozchylony kielich, pozostałe, dopiero wzbierające w pąki, przypominały fallusy jakichś nieziemskich istot wycelowane między nogi dziewczyny.
– Nie, nawet błota. Wyczyścił porządnie buty, zanim przyszedł na schadzkę.
Maciejewski przyklęknął o wyciągnięcie ręki od zabitej. Jej oczy patrzyły teraz gdzieś ponad zdefasonowanym kapeluszem policjanta, a ślady po palcach dusiciela ułożyły się w jedną linię z sińcem na twarzy.
Zyga uświadomił sobie, że tak samo musiał klęczeć przy niej morderca, i to nie tak dawno, ledwie kilka godzin wcześniej. Krew zastygła na włosach łonowych dziewczyny, niespotykanie jasnych, niemal ciemny blond, a stężałe męskie nasienie brudziło obicie kanapy.
– To ostatnia niedzie… To ostatnia niedzie… – wciąż szydził gramofon.
– Odcisków też nie zostawił – dodał wywiadowca, przygłuszając płytę.
– A to? – Maciejewski wskazał czerwonawe smugi nad biustem ofiary.
– Mnie to wygląda na ślady po zakrwawionych rękawiczkach, panie kierowniku – podrapał się w głowę tajniak. – Ale dziwne, jakby z płótna, z cienkiej wełny…
– Kto na początku września nosi wełniane rękawiczki?! – Komisarz wstał i podszedł do gramofonu. – Nie dosłuchała płyty… Sąsiedzi powiedzieli, o której się zacięła?
– Nie – odparł zwalisty wywiadowca Witold Fałniewicz, stając w drzwiach. – W kuchni poza tym odciskiem na kalendarzu czysto, panie kierowniku. Kolacja na dwie osoby, wino. Ja bym obstawiał, że tam zaatakował, a potem przywlókł tutaj.
– I nikt, cholera, nie wie, o której godzinie?! – Zyga z sapnięciem dźwignął się na nogi. Czasy, kiedy boksował w wadze półciężkiej, należały już do historii. – Sąsiedzi wściekli, że hałasy po nocy, ale żeby spojrzeć na zegarek, to już nie ma nikogo? Fałniewicz, Zielny, idźcie i przyciśnijcie jeszcze raz tych przez ścianę. Fałniewicz faceta, a ty starą. Ja zaczekam na sędziego śledczego.
– Interesujące zajęcie – uśmiechnął się krzywo Zielny, odruchowo przygładzając włosy.
– Tak, warto było zostać komisarzem. Do roboty – burknął Maciejewski. Po chwili został sam na sam z trupem. I Mieczysławem Foggiem, co raz urywającym piosenkę w pół frazy.
Zyga zapisał słowa, na których zapewne już po morderstwie zacięła się płyta, i wyszarpnął z gniazdka wtyczkę gramofonu. Płyta, szybko zwalniająca obroty, wydała jeszcze jękliwy dźwięk, nieprzypominający ludzkiego głosu. Komisarz dla pewności zmierzył odległość, na której zatrzymała się igła; wyszło dokładnie siedem i pół centymetra od środka. Nie słyszał co prawda, aby kiedyś w sądzie wykorzystano podobny dowód, jeśli jednak do tego dojdzie, piosenkarz powinien być mu wdzięczny za tak oryginalną reklamę.
Brak odcisków palców nieszczególnie martwił Maciejewskiego; takie przestępstwa popełniają najczęściej znajomi, a tych bez wątpienia wskażą zawiadomieni telegraficznie pracodawcy dziewczyny, kiedy wrócą z Warszawy. Najwcześniej wieczornym pociągiem, uzupełnił komisarz. Do tego czasu powinien mieć już nawet raport z sekcji zwłok.
Jeszcze raz przeszedł się po pokoju, rzucił okiem na tytuły książek w oszklonej biblioteczce, z których tylko Program światowej polityki żydowskiej księdza Trzeciaka oraz Myśli nowoczesnego Polaka Dmowskiego sprawiały wrażenie przeglądanych. Na stojącym w rogu stoliku do kart leżały nierozcięte numery „Głosu Lubelskiego” z ostatniego tygodnia.
– Prawy obywatel – mruknął z przekąsem Zyga, mając wrażenie, jakby poznał już osobiście właściciela mieszkania. Sięgnął po ostatni numer gazety i rozsiadł się w fotelu.
Czerwone piekło w Hiszpanji
Wojska gen. Franco kontynuują zwycięski marsz w stronę Morza Śródziemnego, opanowując większe miasta. Wraz z postępami ofensywy wychodzą na jaw kolejne okrutne zbrodnie popełniane przez komunistów, głównie na duchownych. „Hiszpanja znacznie prześcignęła Sowiety w walce z Kościołem” – z satysfakcją donosił do Moskwy przywódca Partji Komunistycznej Hiszpanji, José Diaz. Tysiące zamęczonych na śmierć księży, dziesiątki tysięcy sprofanowanych kościołów Polaków również nie mogą pozostawić obojętnymi.
Chlubimy się piękną kartą, jaką w naszej historji była bohaterska obrona Częstochowy. Hiszpańska Częstochowa, sanktuarjum Matki Bożej z la Cabeza, przez długie miesiące w nierównej walce odpierało ataki bolszewickich hord. Te w zeszłym roku, dokładnie 1 maja, przypuściły wściekły szturm, w wyniku którego poległ dowódca obrońców, kpt. Cortes. Do kościoła, gdzie szukały ochrony i pociechy duchowej liczne kobiety, wdarły się oddziały tzw. rządowe, po czym nastąpiły przerażające gwałty, mordy i akty grabieży.
My w Polsce dobrze pamiętamy podobne okrucieństwa z wojny z Sowietami w 1920 roku. Dlatego nie po raz pierwszy przychodzi nam pytać o przyczyny, dla których nasze państwo zachowuje neutralność, zamiast wzorem Niemiec i Włoch wesprzeć tych, którzy tak jak my przed 18 laty, bronią Europy przed bolszewizmem. Warto je zadać tem bardziej, że jak się dowiadujemy, wśród oprawców kobiet w la Cabeza znaleźli się polscy komuniści z Brygad...
– A pan co?! – Zanim Maciejewski doczytał artykuł, do pokoju wpadł lekarz sądowy, doktor Krępiel. – Ja musiałem zostawić pacjentów, a pan komisarz gazetkę sobie czyta?
– Donieś pan, władze się ucieszą. – Zyga odłożył „Głos” na stolik. – A na razie rób pan swoje.
Dominikanin, ojciec doktor Marek Gliński wraca do Lublina po dwudziestu latach nieobecności. Oficjalnie – jako wykładowca Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, nieoficjalnie – jako wysłannik tajnego watykańskiego Officium. Władze kościelne dobrze przygotowały jego powrót, jednak Gliński zdziwi się, jak wiele osób wciąż pamięta go jako „Kleryka”, agenta SB. Żeby wykonać powierzone przez zwierzchników zadanie, Gliński musi pokonać opór kazimierskich franciszkanów, którzy pilnie strzegą tajemnic swojego klasztoru, a przede wszystkim stawić czoło własnej przeszłości i dręczącym go wyrzutom sumienia. Kolejnych problemów przysporzy zagadkowa śmierć jednego z franciszkanów oraz pewna studentka KUL-u, gotowa wykorzystać sprawę prześladowania swojego ojca w latach 80., żeby zrobić karierę w lokalnych strukturach partii. Co gorsza, lubelski dziennikarz i policjant z Puław nie spoczną, póki nie poznają całej prawdy o Glińskim...
Officium Secretum to współczesna fabuła sensacyjna osnuta na wydarzeniach minionych kilku lat, z retrospekcjami sięgającymi czasów PRL-u. Czytelnik odnajdzie w niej wątek zdrady narodowej, infiltracji opozycji w latach 80. XX wieku i lustracji księży oraz ostry komentarz do współczesnego życia publicznego, teorii spiskowych i hipokryzji mediów.
rozmowa z autorem
TVP Lublin magazyn kulturalny 'Afisz' z dn.08.09.2010r.
wywiad z autorem
"Officium Secretum. Pies pański" to głośna książka o eksmisji betanek, wydana w tym roku. Główny bohater - ojciec Gliński musi zmierzyć się zarówno z herezją, natręctwem dziennikarzy i polityków, jak również własnymi słabościami. O kuluarach pisania książki, faktach i mitach w niej zawartych rozmawiamy z pisarzem Marcinem Wrońskim, znanym dotychczas głównie jako twórca przygód komisarza Maciejewskiego(...).
Wiadomości24.pl z dn.10.09.2010r.
recenzje
Powieść Marcina Wrońskiego - szukając na siłę jakiejś dla niej etykietki - to obyczajowe sacro-fiction z wątkiem kryminalnym, której akcja dzieje się na naszym lubelskim podwórku. Prawdziwe wydarzenia i ich autentyczni bohaterowie, wzbogacone wyobraźnią autora i zmyślonymi sytuacjami, mogą stanowić kuszącą strawę dla czytelnika(...)
Marek Podgajny, Kurier Lubelski z dn.22.08.2010r.
W "Officium Secretum” Marcina Wrońskiego jest wszystko, co dziś najbardziej ciekawi, niepokoi i irytuje. Kler, polityka, tajne służby i wszechobecne media. W dodatku, wszystko dzieje się tu i teraz(...).
Magdalena Bożko, Dziennik Wschodni z dn.14.08.2010r.
Trzymająca w napięciu do ostatnich kartek fabuła, bohater typu Rambo i Kazimierz w tle. Na rynku wydawniczym ukazała się kolejna książka, której akcja umiejscowiona została w naszym Miasteczku. To Officium secretum. Pies Pański Marcina Wrońskiego. W sierpniu zajęła 6 miejsce na liście bestsellerów Wydawnictwa WAB(...).
KaziemierzDolny.pl z dn.06.09.2010r.
Oto historia wyszeptana przez umierający, rozbity projektor kina „Venus”...
Lata 30. XX wieku. Pod trędowatym dotykiem światowego kryzysu Lublin cierpi niczym żywa istota. W cieniu odrapanych kamienic, cuchnących zaułków, w podejrzanych spelunach załatwia się ciemne interesy, kwitnie prostytucja, a błysk ostrza w ręku apasza gasi nic nie warte żywoty. Ludzie stają się towarem...
Ale przecież są jeszcze oni... Mocni jak wypita w hotelu „Europejskim” filiżanka kawy z prądem, w której wspomniana kawa dodaje tylko koloru. Najlepsze gliny z Wydziału Śledczego w Lublinie wracają... I sami mają kłopoty...Przeniesiony na stanowisko kierownika komisariatu w żydowskiej dzielnicy, Zyga Maciejewski wdziewa regulaminowy mundur i spędza dnie na przekładaniu papierów oraz rozpamiętywaniu zemsty zwierzchnika. Tymczasem w szklistym spojrzeniu martwej młodziutkiej Żydówki kryje się wyjątkowo mroczny i odrażający sekret.
Zyga gubi trop. Potrzebuje wsparcia skrupulatnego i uporządkowanego Krafta, silnego jak tur twardziela Fałniewicza, a przede wszystkim amanta Zielnego, dla którego czy to dama, czy zwykła rynsztokowa zojne nie mają żadnych tajemnic. Bo Tadek dla spódniczki zrobi wszystko. No prawie – przecież nie zastrzeli Marszałka, kropnie co najwyżej wojewodę...
Dotknij poskręcanej taśmy z projektora kina „Venus”. Dotknij kolejnej skrywanej przez Lublin tajemnicy...
recenzje:
(...)Międzywojenny Lublin był miastem bardzo ciekawym, co udało się autorowi całkiem sprawnie pokazać przy okazji opowieści o walce Maciejewskiego z podziemiem erotycznym.(...)Wszystko to w trochę tajemniczej atmosferze starych knajp i dekadenckiego starego kina z Louise Brooks i Marleną Dietrich w rolach głównych(...)
Dariusz Foks, Playboy nr 10 (190)/2008
(...)Marcin Wroński prezentuje Lublin lat 30. z wyczuciem historyka. Interesuje go nie tylko życie ludzi, ale także język, problemy codzienności, aspekty ówczesnej polityki. Widać, że autor sporo czasu poświęcił badaniom nad epoką, lekturze międzywojennych czasopism, a nawet przyswojeniu podstaw języka jidysz. (...)
Tempo akcji rośnie wraz z kolejnymi stronami. Około 200 strony fabuła osiąga punkt szczytowy, a autor zręcznie ukrywa przed czytelnikiem jej rozwiązanie. W efekcie to nie tylko książka o realiach ówczesnej rzeczywistości, ale także niezły kryminał.(...)
Kamil Janicki, Histmag.org; www.histmag.org/
(...)Książka wciąga dzięki intrygującym zwrotom akcji i świetnie uchwyconym postaciom: twardym tajniakom, ostrym dziennikarzom, komunizującym poetom i biednym mieszkańcom dzielnicy żydowskiej. (...)
Lublinianie z ciekawością przeczytają jak wyglądały kiedyś Stare Miasto, okolice rzeki Bystrzycy, Czechówki, Rur Jezuickich czy dzielnicy Dziesiąta. Szczypta historii dodana do wytrawnego kryminału czyni z „Kina Venus” świetną lekturę na długie jesienne wieczory.(...)
Marta Ćwik, Moje Miasto Lublin
Druga odsłona przygód śledczego z Lublina ma wszystko to, za co można lubić część pierwszą: tempo, intrygę i klimat. Zmienił się główny bohater – w starciu z międzywojennym seksbiznesem Maciejewski pokazuje sentymentalną twarz. Marcin Wroński zna się na swoim rzemiośle. Jego „Komisarz Maciejewski” jest nie tylko łamigłówką dla miłośników zagadek kryminalnych, ale kapitalną zabawą dla tych, którzy
wiedzą co nieco o historii gatunku. Wroński potrafi bowiem do tła dopasować temat, którym żyła opisywana przez niego epoka i świetnie całość wystylizować.(...) Już w poprzedniej części Wroński udowodnił, że ma poczucie humoru. Tu źródłem komizmu są relacje Maciejewskiego z podwładnymi – kapusiem i kretynem.(...)„Komisarz Maciejewski” to wciągająca lektura, znakomity przewodnik po nieistniejącym żydowskim Lublinie i mocna konkurencja dla kolegów po piórze.
Magdalena Michalska, Dziennik (dodatek "Kultura")
(...)Tych, którzy nie znają pierwszej części przygód komisarza, Zyga Maciejewski z pewnością zauroczy, tak jak zauroczył mnie. Choć trudno go nazwać uroczym człowiekiem…
Podkomisarz Maciejewski ma posturę i twarz boksera ( zresztą jest doskonałym zawodnikiem ), charakter pitbulla i upór rozpędzonej lokomotywy. Znakomity śledczy, chociaż niekoniecznie ściśle trzyma się litery prawa. Razem ze swoimi tajniakami, Zielnym i Fałniewiczem stanowi team nie do pokonania i prawdziwy postrach dla lubelskich złoczyńców, choćby nie wiadomo jak wysoko postawionych.
(...)Znakomicie oddając klimat lat 30-tych autor opisuje początki filmowego przemysłu pornograficznego, mechanizmy działania ówczesnych "seksualnych" biznesmenów, a nawet opisuje początki handlu narkotykami… "Kino Wenus" to znakomita powieść, inteligentna, zachwycająca dbałością o szczegóły. Naprawdę wciąga!
Maria Frank, Onet.pl www.czytelnia.onet.pl/0,84539,0,34488,recenzje.html
Wroński jest uwiedziony Lublinem, ja mu się tam nie dziwię, miejscówka jest szczególna, ma czar i szarm. To, z jakim pietyzmem dla ducha czasu odtworzył lokacje, obyczaj, instytucje, imponuje, wprost zanurkował mózgiem na głębokość 78 lat i wyłowił, co wydawałoby się już bezpowrotnie rozsnute w temporalnej czarnej dziurze (…) mamy postacie tak ulepione, że bez problemów wchodzimy z nimi w empatyczny kontakt, i już za sprawą tych awatarów jesteśmy tam, gdzie dziećmi byli nasi rodzice.
Kazimierz B. Malinowski, Lampa 11/2008
(...)Druga cześć przygód Maciejewskiego, poza walorami, które miała
także pierwsza (a więc udaną stylizacją na lata 30. w mowie, języku doniesień prasowych, wyglądzie i planie miasta) ma także zupełnie nowe zalety. Największą z nich jest nieporównywalnie bardziej interesująca fabuła, pełna zakrętów i ślepych zaułków, a nawet wykolejeń. Na tej samej historii można by napisać kryminał współczesny i również zasłużyłby na dobre oceny, jako lektura wciągająca i trzymająca w napięciu. (...)
Seria o komisarzu Maciejewskim zmierza więc w dobrą stronę, a Marcin Wroński zdaje się wtapiać w lata trzydzieste tak skutecznie, że jego słowa pachną kurzem, jakby od tych niemal osiemdziesięciu lat czekały na czytelnika gdzieś na półce.
Agnieszka Mazur, Female.pl www.female.pl/artykul/3623/Komisarz-Maciejewski.-Kino-Venus-%E2%80%93-Marcin-Wro%C5%84ski.html
Lublin, lata 30. ubiegłego wieku. Obok siebie mieszkają jeszcze Polacy i Żydzi, do kraju dotarł już światowy kryzys, a przestępczość zorganizowana poczyna sobie coraz śmielej.
Coś Wam to przypomina? Trudno uniknąć porównań z cyklem Marka Krajewskiego o radcy kryminalnym Mocku i jego przygodach w przedwojennym Breslau. Tym razem jednak mamy polskie miasto, nazwiska i nieco mniej mrocznych bohaterów. Takich, że polubienie ich przychodzi czytelnikowi dużo łatwiej, a mimo to nie szkodzi klimatowi książki. Marcin Wroński nie tylko odtworzył starannie ówczesny Lublin, ale i dowiedział się, jak wtedy ludzie mówili, pisali, żyli.
To i tak byłoby zbyt mało, gdyby historia przedstawiona w książce nie wciągała. Tymczasem dla mnie jest bardziej wciągająca i sensowna, niż niektóre z tych rozgrywających się w Breslau. (...) Zyga Maciejewski przypadkiem trafia na mało wiarygodne zlecenie, a kiedy zajmuje się rozwiązywaniem innej sprawy, odkrywa, że obie w pewien sposób się ze sobą łączą. Tropy szybko się mnożą, a autor robi to, co tak bardzo lubię – sprawia, że nawet głównie bohaterowie stają się umoczeni. Jeśli dotąd myśleliście, że w Polsce międzywojennej prostytucja i pornografia nie istniała, czeka was duże zaskoczenie.(...)
Piotr Szafran, Tygodnik Dzierżoniowski
Druga powieść o komisarzu Maciejewskim gra kontrastami między zewnętrzną warstwą pięknych lat 30. a dobrze skrytą przed bywalcami nocnych lokali bezwzględnością podziemnego przemysłu erotycznego. Robi się ciekawie? Ba, jest jeszcze lepiej, niż przypuszczacie.
(...)
Maciejewski pozostaje jednak tak sam, jakim poznaliśmy go w “Morderstwie pod Cenzurą”. Miłośnik kobiet i szeryf Lublina z początku wieków zaczyna kolejne śledztwo.
(...)
Oczywiście Wroński zadbał o to, by łatwo nie było. Intrygi, ciekawe i zaskakujące zwroty akcji oraz problemy prywatne komisarza opętanego grzeszną miłością nadają książce rumieńców, jakich trudno szukać w innych polskich kryminałach.
Nie sposób nie wspomnieć o doskonałej narracji dostosowanej do chwili oraz o idealnym odmalowaniu krajobrazu Lublina z początku XX wieku. Istny majstersztyk.
(...)
Cooltora.pl, cooltora.pl/2008/12/kino-venus/
"W książkach Krajewskiego czy Wrońskiego miasto służy autorom do budowania obrazu przeszłości, tym atrakcyjniejszej, że całkowicie odmiennej od tego, co znamy dzisiaj. Opowiadają o świecie, który nie ma kontynuacji: nie istnieje ani niemiecki Breslau, ani wielokulturowy Lublin, którego jedną trzecią ludności stanowili Żydzi. Byli wśród nich nie tylko kantorzy synagog, kupcy i rabini, ale także złodzieje, prostytutki, sutenerzy. W najnowszym tomie „Komisarz Maciejewski. Kino Venus” znajdziemy międzynarodowy gang żydowskich sutenerów Cwi Migdal, który handlował kobietami.
(...)
Kryminały o Maciejewskim są też znakiem współczesnej potrzeby inności. Żyjemy (albo do niedawna żyliśmy) w homogenicznym społeczeństwie, gdzie trudno wyobrazić sobie rzeczywistość, w której różne nacje i grupy ze sobą współżyją. Choć Lublin z początku lat 30. nie był miejscem spokojnym, tylko sceną ostrych starć politycznych: na celowniku prasy narodowej byli czerwoni, z kolei korporanci, czyli młode bojówki narodowe, sączyli jad antysemicki. Przy czym, jeśli spojrzeć głębiej, okazuje się, że wszystkie światy były ze sobą połączone podskórnymi interesami. Miasto to żywa tkanka, w której nie sposób czasem odróżnić tego, co zdrowe, od tego, co zżarte chorobą. W gruncie rzeczy stróż prawa jest wobec tego świata bezradny. Miejskie reguły gry były bardziej skomplikowane niż reguły boksu, który namiętnie uprawiał Zyga. Nic dziwnego, że wolał, jeśli tylko mógł, rozstrzygać spór na ringu."
(...)
Justyna Sobolewska, Polityka 2008 nr 51/52 (2685), 20–27 grudnia 2008;
Klimat lat trzydziestych powraca w najnowszej powieści Marcina Wrońskiego, który tym razem czyni ukłon w kierunku rodzimego kina tego okresu. Estetyka filmowa lat 20-tych i 30-tych, głośne nazwiska polskiego kina i światowe hity filmowe - to wszystko znajdziemy w książce o wiele mówiącym tytule Kino Venus. Bogini miłości obecna jest na każdym kroku, gdyż intryga w dużej mierze dotyczy kobiet lekkich obyczajów i kina dosyć specyficznego... Tym razem Maciejewskiemu przyjdzie się zmierzyć z handlem kobietami i całą bezwzględnością przemysłu erotycznego, czerpiącego profity z wykorzystywania naiwności młodych dziewcząt.
Małgorzata Tomaszek, Wirtualna Polska ksiazki.wp.pl/katalog/recenzje/recenzja.html
Na hasło: polski kryminał retro, najczęściej pada odzew: Marek Krajewski. Ale to się może niedługo zmienić, jako że końcówka cyklu o Mocku (przynajmniej dwie ostatnie powieści) nie jest już tak frapująca jak książki tenże cykl otwierające, a poza tym wrocławskiemu pisarzowi wyrósł groźny konkurent. Któż to taki? Marcin Wroński, piewca mroków i uroków przedwojennego Lublina(...).
Robert Ostaszewski, Portal Kryminalny
Książka napisana jest językiem niezwykle barwnym, plastycznym, Lublin przedstawiony jest z fotograficzną dokładnością. Wroński zabiera nas w magiczną podróż w czasie i robi to tak dobrze, że niemal czuć zaduch ciasnych uliczek, dekadencką atmosferę podrzędnych spelun i wiszące w powietrzu napięcie. Do tego nakreśla skomplikowane realia polityczne, podejmuje tematykę żydowską, komunistyczną, opisuje cały kalejdoskop zjawisk i przekonań, które były esencją międzywojennej Polski.
Mocnym punktem książki są dialogi. Płynne, doskonale wpasowane w klimat, odpowiednio stylizowane na cwaniacko-uprzejmą modę tamtego okresu. Dzięki nim odniosłem wrażenie, że czytam o Brudnym Harrym wciśniętym w realia powieści Dołęgi-Mostowicza(...).
Radek Klimek, Granice.pl
wywiady
Seks, śledztwo i kino "Venus" - Dziennik Wschodni z dn.24.10.2008 r.
www.dziennikwschodni.pl/apps/pbcs.dll/article
Tajemnice międzywojnia - Dziennik z dn.17.11.2008 r.
www.dziennik.pl/kultura/ksiazki/article264810/Tajemnice_miedzywojnia.html
reportaż z promocji książki w Hotelu Europa
Wroński, stójcie! - Kurier Lubelski z dn. 25.10.2008r.
www.kurierlubelski.pl/module-dzial-viewpub-tid-9-pid-62986.html
Pragnący przeciwdziałać komendant powiatowy P. P. podjął szereg zdecydowanych kroków. Dopiero zapadał marcowy zmierzch, a już dwóch facetów kręciło się po Szambelańskiej. Niższy i starannie wygolony wyglądał jak zawodowy fordanser. Co chwilę poprawiał kapelusz albo sprawdzał, czy szalik nie przesłania starannie zawiązanego krawata ze sztucznego jedwabiu. Wyższy, z barami zapaśnika ciągle spoglądał na zegarek, z trudem opinający gruby nadgarstek. Z kamieniczki obok – tej samej, w której brzuchaci urzędnicy magistraccy mogli użyć przyjemności z panienką, która „ledwie przed tygodniem skończyła piętnaście lat, panie radco” – wypełzła gęsta woń kapuśniaku. Uliczka była pusta, tylko na rogu, pod niezapaloną jeszcze latarnią stało trzech chłopców z tornistrami.
– Późno się robi, Zielny – zauważył grubym głosem wyższy mężczyzna, znowu zerkając na cyferblat.
– Nie mów, że zmarzłeś, Fałniewicz. Sprawdźmy jeszcze na Jezuickiej.
Minęli gotycką bramę i poszli nieco szerszą ulicą Starego Miasta. Elegancik przystanął na chwilę przy kinoteatrze „Wiedza”, ale afisze niezbyt go zainteresowały. Same nieme starocie i jakiś melodramat w jidysz. Skręcili w Dominikańską, a potem w Złotą, wracając w stronę rynku. Na rogu pewien endek-kamienicznik utrzymywał do niedawna galerię sztuki, ale szybko zrozumiał, że w czasie kryzysu tylko burdele regularnie płacą czynsz. Jednak okna zastali ciemne, najwyraźniej u Polaka-katolika dziwki też jeszcze nie rozpoczęły godzin urzędowania.
Zielny zerknął na kamienne lwy, które obsiadły gzymsy na trzech narożnikach budynku, jednak do środka nie zaglądały.
„Prawiczki!” – uśmiechnął się w duchu tajniak.
Sąsiednia kamienica nie miała już nic wspólnego z lwami ani z endekiem. Szara i odrapana z miejsca zdradzała właściciela – gminę żydowską, która jakby na złość sąsiadowi zamiast burdelu ulokowała tu Towarzystwo Pomocy Ubogim Dziewczętom. Wywiadowcy minęli budynek i znów skierowali się w stronę Jezuickiej. Postawny Fałniewicz wbił ręce w kieszenie znoszonego płaszcza. Był bez rękawic, a robiło się chłodno.
– Tam! – syknął nagle jego niższy towarzysz i pierwszy zerwał się do biegu.
Jeśli nawet ktoś wyglądał przez brudne okna obdrapanych kamienic, zobaczył tylko dwie ciemne sylwetki i szarpiący się niewyraźny cień. Za chwilę cała trójka zniknęła w bramie.
– Nie przyszła góra do Mahometa... – sapnął Fałniewicz.
Zielny wprawnie obszukał kieszenie przyciśniętego do ściany mężczyzny, cofnął się pół kroku i poprawił krawat. Jego towarzysz puścił klapy płaszcza niewysokiego blondyna i nałożył mu kapelusz, który spadł podczas szamotaniny.
– Dawno cię nie było, Księżycki. Nie tęsknisz?
– Miałem przyjść, jak Boga kocham! – Tamten stuknął się w pierś. – Ale i tak nie ma z czym. Cisza i spokój, panie przodowniku.
Elegancik szybkim ruchem owinął sobie wokół dłoni jego krawat i szarpnął w górę.
– Panie starszy przodowniku – poprawił.
– Khy... grhatuluję awansu – wykrztusił Księżycki.
– Dziękuję. – Tajniak znów przycisnął go do ściany. – Ale masz kłopot, Księżyc. Widzisz, wybieraliśmy się właśnie na wódkę, a tymczasem musimy cię zawlec na komisariat. Nawet sobie nie wyobrażasz, jacy jesteśmy niezadowoleni...
– Na komisariat? – jęknął blondyn. – Ale za co?
– Kto z chęci zysku ofiarowuje się osobie tej samej płci do czynu nierządnego, podlega karze więzienia do lat trzech – wyrecytował flegmatycznie Fałniewicz.
– Ale po pijanemu i minęło trzy lata...
– Niestety, przedawnia się po pięciu, nawet na trzeźwo – przerwał Zielny. – A była umowa, że przez te pięć lat meldujesz się co tydzień i referujesz, kto, z kim, kiedy, za ile, od przodu czy od tyłu. Była czy nie była?
– Przepraszam, panie przo... panie starszy przodowniku. Tylko naprawdę nic takiego. Jutro, przysięgam!
– Nie jutro, bo jest niedziela, tylko pojutrze, w sam szewski poniedziałek. O wpół do jedenastej w parku, tam gdzie zwykle. – Wywiadowca odchylił połę płaszcza blondyna i z wewnętrznej kieszeni wyciągnął portfel. – A to zabieram do depozytu, żebyś się czasem nie rozmyślił. Chcesz pokwitowanie?
– Nie trzeba. – Księżycki z rezygnacją pokręcił głową.
Fałniewicz podniósł jego chustkę. Otrzepał ją z błota i niezgrabnie manipulując wielkimi palcami, zawiązał pokaźny supeł.
– A to ku pamięci – powiedział.
[...]
Rozdział 3
Kiedy Lenz zaczął składać poszarpany meldunek o trupie damskim, myśli Maciejewskiego krążyły...
To tu, panie komisarzu – wysapał posterunkowy Lenz.
Przeszli obok drewnianego mostu łączącego Furmańską z Placem Targowym i najpierw młody policjant, a za nim Zyga zanurzyli się w ciemny wąwóz między ślepą ścianą magazynu a domami na drugim skraju wąskiej rzeczki. Płynącą dołem Czechówkę miejscami zasłaniały bale – jedne podtrzymywały spękane ściany kamienic i oficyn, inne umacniały brzegi. Na tych wątłych pomostach latem bawiły się dzieciaki, jednak teraz służyły pewnie tylko kotom.
– O tu! – wskazał palcem policjant, choć i bez tego trudno było nie zauważyć, zwłaszcza że po obu stronach rzeczki stało kilku mundurowych. Na swoim brzegu Czechówki podkomisarz dostrzegł Rumowicza i jeszcze dwóch od siebie z Dwójki, a przy kamieniczkach naprzeciwko patrol z Jedynki. Zasalutowali służbiście, ale zejść do wody żaden nie zamierzał.
Ona leżała twarzą do nurtu rzeczki. Czechówka jak to na wiosnę płynęła wartko, wokół nóg kobiety tworzyły się zawirowania, a niewielkie fale próbowały zadrzeć jej spódnicę. Materiał był jednak za ciężki, namókł i kleił się do ciała.
Lenz spojrzał zdziwiony na Maciejewskiego. Służąc w Wydziale Śledczym, podkomisarz musiał oglądać wiele trupów, pewnie nawet bardziej odrażających. Tymczasem wzdrygnął się na widok zupełnie świeżego, który nie cuchnął, nie miał flaków na wierzchu ani nic. Posterunkowy przechodził tędy wczorajszego popołudnia i wtedy w rzeczce nie było nic prócz śmieci, które żydowskie gospodynie wyrzucały wprost z okien, jeśli tylko nie widziały w pobliżu policjanta ani stróża. Zyga zbliżył się do barierki. Kiedy Lenz zaczął składać poszarpany meldunek o trupie damskim, myśli Maciejewskiego krążyły jeszcze wokół nocnej rozmowy z Calinem. Dlatego wiadomość podziałała na niego niczym na wsiową babę list z urzędowym stemplem – przemknęło mu przez głowę, że to Lilli Byoros leży w Czechówce, że za późno podjął decyzję i nadzieja na wyrwanie się z bagna właśnie prysła. Ale sądząc po ubraniu, ta kobieta nie mogła być córką bogatego handlowca – palto, teraz rozłożone na boki jak płetwy flądry, wyglądało na tanie, w dodatku widać było łaty.
– No co jest? – zapytał podkomisarz. – Nikt się nie ruszy sprawdzić? Tam nie ma śladów, przecież widać, że zrzucona z brzegu. Jeśli coś było, dawno zdążyliście zadeptać.
– To sprawa Jedynki, panie komisarzu – z lekką nutą wyższości zaczął Rumowicz. – Pan komendant wyraźnie zalecił, żeby nie przekraczać granic swoich...
– Tak, tak, swoich rejonów, nie musi mi pan wykładać rozkazów komendanta – warknął ostro Zyga.
– Przepraszam, panie komisarzu. No ale tam patrol z Jedynki, nie chciałem...
– Bucików pan żeś nie chciał zamoczyć i tyle. Posterunkowy! – zawołał głośniej Maciejewski do policjanta po drugiej stronie. – A wy czego stoicie jak na warcie honorowej?
– Za pozwoleniem, panie komisarzu, trup jest bliżej waszego brzegu.
– Miał pan rację, panie Rumowicz, trup jest zupełnie niczyj. Choć nie – Zyga z namysłem potarł czoło – skoro leży w wodzie, to może przyzna się do niego posterunek rzeczny w Kazimierzu nad Wisłą. Dość tego! Lenz, też się boicie zaziębienia? Jak nie, to chodźmy. A zawiadomił ktoś Wydział Śledczy?
– Od razu wydałem taki rozkaz – obraził się aspirant.
– No i Bogu dzięki.
Zyga przerzucił nogę za barierkę chroniącą okolicznych pijaczków przed niezamierzoną kąpielą, chwycił się dolnej poręczy i ostrożnie opuścił. Mlasnęło błoto, łykając po kostki jak na złość wyglansowane wieczorem oficerki. Lenz chwilę szamotał się z przewieszonym przez plecy karabinem, w końcu oddał go Rumowiczowi.
– Opisał pan położenie zwłok? – upewnił się jeszcze Zyga i dopiero gdy aspirant skinął głową, wyciągnął rękę ku martwej dziewczynie.
Nie zdołał jej sięgnąć. Ostrożnie zbadał nogą leżące tuż przy brzegu stare wiadro. Widząc to, Lenz wlazł do wody prawie po kolana.
– Pomogę, panie komisarzu. – Chwycił trupa za rękaw płaszcza i razem go obrócili.
Dziewczyna była dość wysoka, miała czarne kręcone włosy i wąski, lekko spłaszczony nos. Skóra poszarzała od leżenia w wodzie, tylko usta grubo pomalowane szminką nie straciły koloru i wyglądały jak u świeżo napojonego wampira. Oczy były wywrócone tak, że tęczówki zniknęły pod powiekami.
– Może ślepa... – Lenz przełknął ślinę. – Znaczy z bielmem. Sama wpadła...
– No to szukajcie tego, na co się nadziała. – Maciejewski wskazał ranę na wysokości wątroby. – Dobrze, wiem, że macie dobre chęci. Pierwszy trup? Nie porzygacie się?
– Dam radę, panie komisarzu.
– No to na trzy!
Ledwie wyciągnęli ją na brzeg, wokół zrobiło się tłoczno od żydowskich przekupniów, choć wcześniej dziwnym trafem wszyscy omijali okolice mostu, jakby był mocno strejfiony. Oczywiście nikt nie znał dziewczyny, nikt niczego nie widział. Maciejewskiemu łeb pękał od monotonnego jojczenia przysadzistych lub dla odmiany chudych jak tyczki bab w brudnych fartuchach. Przygarbieni mężczyźni w kaszkietach i wyświechtanych płaszczach przynajmniej byli cicho. Wśród gapiów podkomisarz widział przez chwilę gimnazjalistkę, która szybko uciekła, gdy wiatr zrzucił gazetę z twarzy zabitej. Nikt nie zbliżył się na więcej niż kilka metrów do ciała, nawet kiedy Rumowicz przygniótł rogi gazety kamieniami. Jednak dla Zygi i Lenza przyniesiono gorącej herbaty z wyszynku win i miodu.
Ze Śledczego, co było dla Maciejewskiego pocieszające, przyszedł Fałniewicz. Ten przynajmniej nie robił dodatkowego zamieszania: stał, kiwał głową i notował, a ogryzek ołówka podrygiwał w jego grubych palcach.
– Na fotografa z Wojewódzkiej nie ma co liczyć, ich brygada jest poza miastem. Musi wystarczyć szkic ręczny. Dziwię się tylko, panie kierowniku, że osobiście właził pan w bajoro – dodał, chowając notes. – Te pańskie łajzy nie mogły?
– Moje łajzy bały się łajz z Jedynki – mruknął Zyga. – Ale zdziwisz się, Fałniewicz, to zabójstwo jakoś mnie zainteresowało. Tajniak pokiwał głową. Faktycznie, dla Maciejewskiego w komisariacie nie było życia. A zasztyletowana kurwa, choć nic wielkiego, zawsze to sprawa kryminalna.
Powalający jak litr czystej wypity pod trzy meduzy w lubelskiej spelunce "Wykwintna". Skuteczni jak prawy prosty boksera, zniewalający jak Rudolf Valentino i niepowstrzymani niczym szarżująca tankietka. Oto podkomisarz Zygmunt "Zyga" Maciejewski i jego ludzie. Najlepsze gliny z Wydziału Śledczego. O ile akurat nie boksują, nie piją i nie podrywają panienek...Bo dobry policjant z Lublina wygląda, jakby nie wyglądał, albo wygląda jak bandyta. Tudzież jak alfons.
9 listopada 1930 r. serce Lublina pika jeszcze rytmem starego flegmatyka, gdy bestialsko oprawiony trup naczelnego "Głosu Lubelskiego" pobudza je do poziomu palpitacji. Komu podpadł znany z ciętego języka pismak? Włoskiej mafii czy komunistycznej międzynarodówce? A może to robota satanistów, którzy podobno odprawiają czarne msze w cukierni Semadeniego? A może zlecenie dał konkurencyjny "Kurier Lubelski"?
- A niech to wszystko jasny szlag!!! Trup niemal w święto narodowe, jakby roboty było mało! Od dwóch dni harcerze na Placu Litewskim ryczą, że "Maszerują strzelcy..."!
Tajniacy Zygi ruszają w miasto. Trop wiedzie ich przez eleganckie pokoje hotelu "Europa", meliny ferajny z Kośminka, podłe speluny i burdele na Żmigrodzie, by nieoczekiwanie runąć w wiekowe staromiejskie podziemia. Ta sprawa musiała mieć drugie dno! Ale żeby od razu trzecie i czwarte?
Po lekturze Wrońskiego Lublin już nigdy nie będzie zwykłym miastem...
recenzje
Oto kryminał retro, w którym wciągająca historia nie ustąpiła miłości autora do jego miasta. Bohater – a wraz z nim czytelnik – nie szuka zatem pretekstu, by pospacerować uliczkami Lublina, śledztwo samo go wciąga w najciemniejsze zaułki. A że kryminalna zagadka obmyślona jest sprawnie i wielopoziomowo, nie ma czasu się nudzić. Polecam!
Jakub Ćwiek, autor „Liżąc ostrze”
To świetna powieść o próbie rozumu, próbie przyjaźni i oczywiście o zbrodni. Nie tylko tej znaczącej drogę trupami. Komisarz Maciejewski również popełnia zbrodnię – w kraju ogarniętym patriotycznym szaleństwem jego bardziej interesują kryminalne zagadki i boks.
Romuald Pawlak, autor „Armii ślepców”
Czytaliśmy i tłumaczyliśmy wiele kryminałów. Większość z nich jest tak standardowa, że już po 20 stronach wiemy, kto zabił, i nie czytamy dalej. „Komisarza Maciejewskiego” oboje połknęliśmy w całości. To pierwszy kryminał retro, który nas wciągnął i skłonił do sięgnięcia po źródła historyczne. Ma duszę.
Maria Gębicka-Frąc i Cezary Frąc, tłumacze angielskiej i amerykańskiej literatury sensacyjnej
(...)Marcin Wroński w swojej książce skutecznie daje świadectwo tego, że dobry kryminał może być lekturą łatwą, przyjemną. ale jednocześnie niebanalną. Śledząc z zapartym tchem kolejne śledcze działania komisarza Maciejewskiego, miałem jednocześnie wrażenie, że mam do czynienia z lekturą, która daje mi o wiele więcej, niż rozrywkę, niezobowiązującą odskocznię od codziennych obowiązków. Autor potrafił wykreować świat, który mnie zaintrygował, żeby nie powiedzieć zafascynował. Mam na myśli przedwojenny Lublin, jego interesujący klimat, wynikający z wielokulturowości, różnorodności etnicznej. Komisarz Maciejewski tropi morderców, odsłaniając jednocześnie Lublin, pokazując nie tyle jego najpiękniejsze, co najbardziej intrygujące, niepokojące miejsca.(...)
Wiktor Serafin, Onet.pl
(...) Lublin, to piękne, magiczne miasto, w którym zakochałem się ongi od pierwszego wejrzenia, do tej pory nie dorobił się żadnej mrocznej, literackiej tajemnicy. Na szczęście dzięki Marcinowi Wrońskiemu ta biała plama na kryminalnej mapie została wypełniona. I to w jakim stylu! (...) Nie zdziwię się, jeśli niebawem zaczną być organizowane wycieczki śladami bohaterów Komisarza Maciejewskiego, książka ta jest bowiem nie tylko świetnym kryminałem z wartką akcją, znakomitą intrygą, strzelaninami i pościgami samochodowymi, ale i dziełem, które poprzez popularyzację Lublina i jego ciekawej historii powinno na stałe wpisać się w kulturalny krajobraz tego magicznego miejsca. (...)
Mirosław Szyłak-Szydłowski, Wirtualna Polska
"Komisarz Maciejewski" nie jest dziełem debiutanta. Marcin Wroński dał się już poznać jako pisarz z otwartą głową i wielką dbałością o każdy szczegół. Myślę, że można nazwać go pisarzem perfekcjonistą. Intryga, postacie, sceneria, historyczność - każda scena jest dopracowana i stanowi przyjemność samą w sobie. Lublin z lat 30. XX wieku wciąga w mroczne zaułki i niskie bramy, spływa listopadowym deszczem, zmienia miejsca znane i lubiane w tajemnicze i niebezpieczne. A Zyga Maciejewski z nieogoloną szczęką i wiecznie pomiętą koszulą może stać się lubelską ikoną literacką. Może kiedyś doczekamy się zaułku Zygi albo knajpy "Mordownia u komisarza"? Bo "Komisarz Maciejewski" jest tego wart.
Katarzyna Arbaczewska-Matys, Projektlublin.com
Powieściowy atmosfera jest iście zawadiacka ;-) Poza wprowadzeniem wesołych sentencji w stylu „Maciejewski zawsze uważał, że ludzie, którzy zbyt ładnie piszą, są podejrzani” (s. 194), mamy do czynienia z umiejętnie budowaną atmosferą powieściowej grandy, w której pan Teofil rzeczywiście często dostaje w profil, a Don Juan Pedro de Gonzaga, handlarz żywym towarem, wzbudza popłoch wśród miejscowych prostytutek.
Takich kryminałów poprosimy więcej!
Bibliotekarka, Zbrodnia w Bibliotece
Choć mamy tu mord, przestępstwa i ogólnie rzecz biorąc "złych ludzi", to rzeczywistość ta ma w sobie specyficzny urok. Coś jak filmy o włoskiej mafii w Stanach – przestępcy mają swój kodeks, nawet świat zbrodni kieruje się pewnymi zasadami, a koledzy z ringu, nawet jeśli stają po dwóch stronach barykady, trzymają się razem. Dla mnie dodatkowym plusem jest także to, że w książkach tego rodzaju najważniejszy jest człowiek – a w "Komisarzu Maciejewskim" mamy prawdziwą galerię postaci, od samego Zygi począwszy a na "uczciwych złodziejach" skończywszy.
Monika Frenkiel, Onet.pl
Cała intryga rozgrywa się w trójkącie „władza – media – biznes”, co umożliwiło autorowi sugestywne pokazanie relacji prasy ze stróżami prawa, a także klimat polityczny II Rzeczypospolitej (ale na szczęście obyło się bez taniej publicystyki). Wielotorowe śledztwo, zbudowane na naprawdę zaskakujących zwrotach, pozwoli nam zerknąć w niebezpieczne zaułki Starówki, odwiedzić fantastyczną mordownię „Wykwintna”, zajrzeć do redakcji prasowych i opuszczonych fabryk, zejść do dzielnicy żydowskiej tropem ukrywającego się komunizującego poety, którego pierwowzorem był Józef Łobodowski. Nie zabraknie oczywiście samochodowego pościgu (jedna z najlepszych scen w powieści), nie zabraknie wątku męskiej przyjaźni w iście chandlerowskim duchu, nie zabraknie wreszcie pięknej bokserskiej klamry na koniec. Dramatyzm akcji Wroński rozładowuje dobrze wyważoną ironią w narracji, ale z jeszcze większą przyjemnością czyta się inteligentne, cięte dialogi. I chociaż Morderstwo pod cenzurą nie jest dziełem doskonałym (wątek kryminalny, w większości prowadzony bezbłędnie i z napięciem, w pewnym momencie zaczyna sprawiać wrażenie lekko przekombinowanego), to jest świetnie napisanym kawałkiem literatury popularnej. Wroński ani nie udaje Dostojewskiego, ani nie ucieka się do niepoważnych parodystycznych chwytów i mrugania okiem do czytelnika. Daje nam potoczyście i stylowo opowiedzianą historię policyjną, z pełnokrwistymi bohaterami, przy tym niewymuszenie, jakby „przy okazji”, tworząc sugestywny nastrój i mieniący się barwami portret nie istniejącego już dziś miasta. Aż się prosi o sfilmowanie!
Michał Stanek, Wojewódzka Biblioteka Publiczna im. H. Łopacińskiego w Lublinie, hieronim.wbp.lublin.pl/wbp/recenzje/wronski_morderstwo.html
Trup leżał na deszczu. Przykryty własnym paltem wyglądał jak zmęczony nocną zabawą pijak. Jego krew nie brudziła kałuż, mimo to młody policjant trzymał się z dala. Jego mocno schodzone buty były świątecznie wyglansowane. Na widok podjeżdżającej dorożki wyprężył się na baczność, rozpoznając podkomisarza Maciejewskiego.
– Panie kierowniku wydziału, posterunkowy Rafalik... – zaczął.
– Wyście go znaleźli? – przerwał mu Zyga, unosząc niedbale dłoń do ronda kapelusza.
– Melduję, że nie. Znalazła go jedna, z przeproszeniem pana podkomisarza, prostytutka.
– Nie ma za co przepraszać. Lekarz i fotograf wezwani?
– Tak jest! – odpowiedział służbiście posterunkowy.Maciejewski odchylił palto okrywające denata. Ten leżał na brzuchu z lewą ręką wyciągniętą nieco do przodu, jakby chciał pełznąć pod górę w kierunku Królewskiej, prawą przyciskał do lędźwi.
– Rigor mortis... – mruknął Zyga, ciągnąc zesztywniałego trupa za rękaw. Obejrzał jego lewy nadgarstek. – Otarcie od zegarka.
Mundurowy przyglądał się tym oględzinom z pobladłą twarzą.
– Coś ty, świeżo z Czechówki? – uśmiechnął się krzywo Zielny.
– Nie, panie wywiadowco, już będzie dwa miesiące po szkole – sprostował poważnie Rafalik. – A przy zwłokach znalazłem to! – Triumfalnie wyciągnął z kieszeni płaszcza plik wizytówek.
– Gdzie były? – warknął podkomisarz.
– Walały się tu naokoło, to pozbierałem.
– A niech was szlag! I to gołymi łapami! – Zyga wyrwał mu z ręki kartoniki i rozłożył je na rękawiczce. Były zmarszczone od wilgoci, pomazane szarobrązowymi kleksami ulicznego błota. – Na cholerę mi wasze odciski!
– Ja żem myślał... – zaczął mundurowy.
– Drugi raz lepiej nie myślcie tak zaraz z rana. A dawno wezwaliście fotografa? – syknął zniecierpliwiony Maciejewski.
– Ja... – zająknął się policjant. – Ja przekazałem wiadomość dyżurnemu przodownikowi z Komisariatu Głównego. Zgodnie z regulaminem.
Zyga zapalił papierosa, ukrywając go przed deszczem pod zwiniętą dłonią. Jednak dym i tak snuł się niemrawo, wcale nie smakował. Z początku podkomisarz miał chęć obsobaczyć Rafalika, ale dał sobie spokój. Przyszłym policjantom nabijano głowy masą paragrafów i bzdurnych regulaminów, potem w praktyce uczono oszczędzania na czym się da, tylko ćwiczenia intuicji i zwykłego myślenia unikano podczas szkolenia jak ognia. Myślenia zwłaszcza, bo wtedy kursanci mogliby sami wpaść na to, że „zgodnie z regulaminem” nie zawsze oznacza „skutecznie”. Cud, że niektórzy, tak jak Zielny czy Fałniewicz, mieli dryg do roboty kryminalnej.
– A gdzie ta prostytutka? – spytał już spokojniej Maciejewski.
– Z przeproszeniem prostytutka – zarechotał Zielny, ale kierownik zmierzył go złym wzrokiem i wywiadowca nachylił się przy trupie.
Policjant wskazał okno na pierwszym piętrze oficyny.
– Pod numerem trzecim. Kazałem jej się stamtąd nie ruszać. Pod sankcją – dodał służbowym tonem.
– Musowo, że pod sankcją – nie wytrzymał wybrylantynowany tajniak.
– Chodźcie, Zielny. – Zyga machnął na niego ręką. – A wy, Rafalik, wołajcie, jak tamci się zjawią.
Weszli do ciemnej i wąskiej sieni. Naprzeciw były zabite deskami drzwi, w górę stromo pięły się drewniane schody. Skrzypiały przy każdym kroku, a chybocącej się poręczy lepiej było nie dotykać. Zielny zapukał do mieszkania na pierwszym piętrze, ale długo nikt nie otwierał. Maciejewski już miał walnąć mocniej, kiedy skrzypnęły zawiasy i w progu stanęła rozczochrana dziewczyna w szlafroku i rozdeptanych pantoflach.
– Wieczorem przyjdźta – ziewnęła, oszacowawszy ich wzrokiem.
– Policja. – Zielny wsunął nogę między drzwi a framugę i wyłuskał z kieszeni swoją blachę.
– Już mnie policja rozpytywała. Ile razy można?
– Przez całe czterdzieści osiem godzin i to bez paragrafu. – Zielny władował się do środka. Podkomisarz wszedł za nim.
Znaleźli się w typowym sublokatorskim mieszkaniu. W kuchni tuż obok wejścia stał duży stół cały zawalony brudnymi naczyniami, na kredensie piętrzyły się talerze z resztkami jedzenia. Gospodyni ani myślała sprzątać, bo nie ona tu brudziła, a podnajemcy tym bardziej nie mieli takiej potrzeby. Wąski zagracony korytarz prowadził do osobnych pokoi. Drzwi ostatniego po prawej były uchylone. Prostytutka, człapiąc ociężale pantoflami, ruszyła w jego stronę.
– No to o co się rozchodzi? – spytała, siadając na rozgrzebanej pościeli.
Zyga zignorował pytanie. Podszedł do okna i wyjrzał. Szary listopadowy poranek przez brudną szybę wyglądał tak wstrętnie, że tylko się powiesić. Posterunkowy Rafalik mókł, przechadzając się obok trupa. Jego kroki były równie beznamiętne, co krople deszczu zacierające ślady przestępstwa.
– O co chodzi? O to samo, co zawsze – odpowiedział dziwce Zielny. – Imię, nazwisko, zameldowana... Dla porządku: ja nazywam się Pan Wywiadowca, a tamten pan nazywa się Pan Komisarz.
Wtedy przyjrzała się uważniej Maciejewskiemu. Owszem, a nawet bynajmniej, widywała facetów o takich mordach w towarzystwie tajniaków, ale zawsze w kajdankach. Coś jej tu śmierdziało... Zresztą czy ten młodszy wyglądał na glinę? Wiedziała już od Zochy, że tamten fagas w nocy dobrze jej zapłacił, żeby nikomu o nim nie mówiła. Bał się kogoś jak nic! A teraz leży sztywny, zaś do niej przychodzi alfons z bandziorem... Może nie trza było szumu robić?...
– Aczkolwiek legitymacje panowie okażą! – zażądała.
Zyga wyjął z wewnętrznej kieszeni portfel z dokumentami.
– Jakkolwiek sobie chcesz – powiedział całkiem poważnym tonem.
Zielnego złapał nagły atak kaszlu, ale po chwili się uspokoił, sięgnął po swoją legitymację i podsunął ją prostytutce.
– Wystarczy czy będziesz telefonować do ministra Józewskiego?
– No dobra, to powiem, co trzeba. Tylko niech mnie panowie władza już nie ciągają po komisariatach, co? Muszę się wyspać po robocie.
cd w książce...